To, że kino jest tak późno, świadczy tylko o tym, że kino może być zawsze

A gdyby tak po całym dniu pracy usiąść wygodnie i obejrzeć dobry film? A gdyby tak po całym dniu polowania na zwierzynę usiąść wygodnie w jaskini i podzielić się historiami ze swoimi współplemieńcami?

Wbrew pozorom, wieczorne kino to wcale nie kwestia tego, że po prostu więcej ludzi może przyjść na seans. Choć jest to jeden z głównych czynników frekwencyjnych, to nam, w naszym kinie bardziej zależy na emocjonalności, na poczuciu, że to co oglądamy jest warte naszych impresji i odczuć.

Ludzka tendencja do tworzenia wszelkiej maści wyobrażeń, zawsze nabiera rozpędu wieczorem. I jest to jak najbardziej naturalna rzecz. Kiedy nasi przodkowie, po całym dniu uganiania się za zwierzyną, lub też zbierania z krzewów jagódek, w końcu mogli rozpalić ognisko, by zagrzać się i przygotować solidny posiłek, ich społeczności były już okryte nocnym całunem. Ogień nie tylko ogrzewał, ale również odstraszał monstra, które czaiły się na bezbronnych łowców w nocy. Zatem czuwać należało. A, że oczekiwać należy zawsze niebezpieczeństwa, to i wyobraźnia się rozwijała, non stop wypatrując zagrożeń z ogromnej ciemności. Tak siedząc, grzejąc się, przygotowując posiłek i czuwając, powstawały niezliczone historie wśród pierwotnych nas.

Nie ma co się dziwić zatem, że naturalna, ewolucyjna tendencja zapewniła w umysłach ludzkich warsztat wyobraźni potęgowany pod wpływem pory dnia – w której dzień służył polowaniom, zaś noc odpoczynkowi i czuwaniu.

Wystarczy przypomnieć sobie nasz ostatni biwak, nasze ostatnie ognisko, podczas którego, gdy noc zapadła, rozkręcały się fantazmagoryczne rozmowy o niestworzonych rzeczach, rozważania bardziej filozoficzne niż by się Sokratesowi śniło (gdyby nie czuwał aktualnie).

Ta czysto ludzka tendencja sprawia, że opierając się na naszych pierwotnych pozostałościach, oferujemy sobie wieczorne kino, wzbogacone o swoiście powiększoną refleksję, o pewną skłonność naszego umysłu do wyłączenia się z pracy codziennej, a włączenia się w podświadomą pracę interpretacyjną naszego mózgu.

I choć bardzo daleko nam już do praprzodków, a więc kino możemy na szczęście oglądać o każdej porze dnia i nocy, to kwestia zastanowienia się, dlaczego jest nam tak dobrze podczas wieczornego seansu, wydaje się oczywista. Dodajmy do tego seans pod chmurką i voilà.

Dlaczego by nie oglądać kina z większą świadomością tego co czujemy 😉 ?

Czy wielki błękit to za mało? Historia poznania cielesnych i emocjonalnych możliwości

Czasem człowiek, bawiąc się w głębokie opisy rzeczywistości i szukając filozoficznego usprawiedliwienia na zachwycanie się suchą formą dokumentu, trafia na podwodne perły, takie jak pewien film, który raczej z suchością nie ma wiele wspólnego. Zanurzając nas w głębi swojej fabuły, coraz bardziej nurkujemy w głąb intymności opowiadającego, nie czując przy tym napierającego ciśnienia, podczas obcowania z fabułą.

No ale dość słownych gier, bo za bardzo popłyniemy. Chodzi o film “CZŁOWIEK DELFIN” (Dolphin Man – reż. Lefteris Charitos, 2018).

Jako, że my w OFFicynie nie jesteśmy z filmami dokumentalnymi na bakier, a wręcz przeciwnie, szukamy sposobów jak przekroczyć granicę poznania za pomocą tegoż gatunku, także i tu, gorąco zachęcamy do zapoznania się z pewną filmową historią, dotyczącą najwybitniejszego nurka głębinowego, wielokrotnego rekordzisty w nurkowaniu głębinowym oraz wielkiego pasjonata delfinów, którego serce, nawet pod tak ogromnym ciśnieniem pozostaje wielkie dla tych przeinteligentnych ssaków. Mało powiedzieć jeszcze, że owa postać Jacques’a Mayola stała się inspiracją dla głównego bohatera filmu “Wielki błękit”.

W swojej formie – film dość banalny, lecz o pięknych ujęciach, nieskomplikowany, lecz wielce poruszający. Wychodzi ponad pewną warstwę poznawczą, sprawiając, że gdy zastanowimy się o czym jest, ponad tą świadomością powstaje poczucie, że historia daje się poznać tak naprawę dopiero w warstwie emocjonalnej. Bez niej film staje się po prostu świetnym reportażem, pozbawionym pewnej poufałości. I choć naturalnie, każdy film wymaga połączenia tych dwóch aspektów, tutaj wytworzenie w sobie tej kognitywnej funkcji zdaje się wykraczać poza granice fabuły i zaangażowania.

Odwiedzając różne kraje, obserwując ujęcia docieramy do niepoznanych granic zrozumienia, jak wielka jest więź człowieka z morzem, z którego właściwie większość stworzeń na naszej planecie, w swojej pierwotności w końcu wyszło.

Głębia warta zapamiętania – w pięknych ujęciach fotografii podwodnej, w pięknych poznania granic ludzkiego ciała i umysłu.

Kino pod chmurką? A komu to potrzebne? – czyli chodźmy na film, a nie do kina

Jest sobota. Gdy słońce nieco odpuszcza po prażących godzinach niemal-zenitu, ty zastanawiasz się, jako fan kina, jak połączyć swoje ulubione czynności, leżakowanie na leżaku, outdoor oraz kinematografię, no powiedzmy, w wykonaniu Guillermo del Toro. Chciałoby się rzec, że to niedorzeczne, aczkolwiek nikt tak nie powie, gdyż tak długo jak istnieje kino, tak długo właściwie (wraz ze wszystkimi protoplastami kina) ludzie zbierali się publicznie: i w salach i na zewnątrz, by cieszyć oczy nadjeżdżającym w stronę publiki pociągiem (“Wjazd pociągu na stację w La Ciotat”).

Forma właściwie się nie zmieniła, aczkolwiek, komu jak nie Amerykanom należy dziękować za wprowadzenie tego w życie. W( skrócie mówiąc, otyła matka Richarda Hollingsheada Jr. nie mieściła się w niewygodnych fotelikach kinowych, więc facet postanowił, że również połączy swoje pasje, samochody i kino. Zaproponował w 1933 roku pierwsze samochodowe kino plenerowe.

Patrząc na dzisiejsze czasy, tak bardzo zmienny technologicznie grunt, ostał się w swojej genezie, dając ujście tradycji, aby i dzisiaj skupiać spragnionych emocji z dużego ekranu spacerowiczów.

Czy chcemy iść do kina?
Swoisty fenomen kina pod chmurką wciąż zyskuje popularność, dając szanse samorządom, małym i dużym organizacjom na spojenie lokalnej społeczności. W końcu z czym jak nie z dziesiątą muzą wyjść do wspólnoty, aby wdrożyć nieco kulturę w łebki osób, które (kompletnie przez pomyłkę) nie korzystają z niej za dużo. Bo taki spacerowicz, a nuż zachęcony możliwością obejrzenia filmu, bez konieczności stania w kolejkach i płacenia milionów za bilet, uzna, że może warto tchnąć nieco systemu odchamiającego w swoją doktrynę dnia codziennego – innymi słowy – zainteresuje się nieco kulturą!
To tak naturalne zjawisko, tak pierwotne w składnikach swojego sukcesu, wychodzi do ludzi z ciemnych przestrzeni elitaryzujących, aby egalitarnie pozwolić na cieszenie się rozrywką. Kto wie czy zachęcony Pan Andrzej ze swoją wspaniałą żoną Brygidą nie poczują się natchnieni, aby następnym razem skorzystać również z innych kulturalnych ofert swojego miasta, dokładając cegiełkę do emocjonalnej edukacji kulturalnej, stawiającej wspaniały wieżowiec ze wspaniałych ludzi.
A popcorn? Tak bardzo wypierany za niekulturalność z kinowych sal, nie będzie za bardzo robił różnicy pod gołym niebem, gdy spotkamy się ze znajomymi, w miłym i kulturalnym gronie.

Czym byłaby OFFicyna gdyby również nie zaoferowała Państwu możliwości skorzystania z kinowej przygody poza zadaszonymi kuluarami. Zapraszamy 🙂

Iniemamocni 2 – obyczajówka pełna akcji i superbohaterstwa!

Iniemamocni 2 – perypetie rodzinki superbohaterów.

Dziecięca konstrukcja filmowa, film animowany, zabawna animacja dla najmłodszych? Może i tak, może i nawet więcej, bo w końcu pośmiać się można, gagi dla najmłodszych dominują, a zmęczeni życiem bohaterowie – tak bardzo sympatyczni – idealnie budują obraz poprawnej rodzinki (już teraz nie) nuklearnej.

Ale film dzisiaj nie byłby filmem, a przynajmniej nie takiej skali, takiej recenzji i takiego rozmachu, gdyby nie nosił w sobie miana pewnego uniwersalizmu. Jedynka zdążyła już zademonstrować nam, że pod delikatną karykaturą bohaterstwa, udźwignąć musimy dramat rodziny, melodramat obcowania ze starzeniem i odkrywaniem siebie na nowo. Ba! Może i najprościej byłoby to określić SuperKryzysem wieku średniego?

Cóż. Dwójka – być może podyktowana sukcesem jedynki, po 14 latach, również nauczona współczesną “szkołą” trendu filmowego, niewątpliwie daje radę, choć obawy rosły, oj rosły, jak to z sequelami bywa. Bynajmniej, sukces komercyjny (180 milionów dolarów w dniu premiery) niesie za sobą też niezwykle pozytywne opinie krytyków, a także opinie samych oglądających! I już nie można powiedzieć “i co z tego”, bo kasowa produkcja Pixara to swoisty majstersztyk, który udźwignął niemałe brzemię bycia sequelem.

Paradoks znakomitości polega na tym, że właściwie znów stajemy przed rodzinką – pełniejszą o młodego Jack-Jacka, odkrywającego swoje moce. Pytania stawiane w jedynce, o wypalenie w zawodzie superbohatera, tu znajdują nowe odpowiedzi, a rutynka życia, próbując przepleść się z niezwykłymi możliwościami bohaterów pozornie pozwala na uśpienie zła, które znów czeka, aby grzmotnąć, cisnąć i w ogóle wszelkie Ka-Poow! Ziuuu! i inne superbohaterskie onomatopeje walki z “super-villainem”!

Nasze gorące zaproszenie, promieniujące jak skondensowana w animacji walka – za całokształt oraz za nostalgię z dużą literą “I” na klacie 😉