Pogodzisz się z prawdą i wynaturzysz ją do tego stopnia, że będzie się wydawała śmieszna? Czy może na wstępie obrazisz się i stracisz karykaturę sprzed oczu? Bo czym dla dzisiejszych millenialsów jest temat śmierci, morderstwa, gwałtu i depresji, jak nie solidnym materiałem do żartów. A najzabawniejsze by się wydawało, że tak bardzo oswojona patologia życiowa zupełnie nie przystaje do wrażliwej natury tej generacji. A więc odłóżmy ten paradoksalny i artystyczny eskapizm od zła świata i skupmy się na postaci Jamesa i Alyssy. Bo jak już mówić o paradoksach, to paradoksalnie dość klasyczna para z nich nastolatków.
The End of the F***ing World – czyli droga, którą podjęli: wschodzący (jak mu się wydaje) psychopata oraz zbuntowana nawet przeciwko swojemu buntowi dziewczyna je ne sais quoi. Oboje snujący marzenia, niszczący ideały i realia wszechświata, jednocześnie oboje uwikłani w swoich małych, niekoniecznie poprawnie wykreowanych marzeniach. Przeciwni jak dwa bieguny magnesu, po przypadkowym zbliżeniu ich przez los do siebie, zderzyli się do stopnia niemalże nierozłączności. I brzmi to jak solidna podstawa, na której można opowiadać historię alternatywności i buntu. A historia zbudowana tak, że również widzowie z bohaterami stają się nierozłączni – czy to oglądając jak rozbijają samochód lub napadają na stację benzynową, czy też jak prowadząc narrację komentują i snują plany tudzież marzenia o niebezpieczności i unikatowości swojego jestestwa. Ona chcąc odnaleźć mentora frywolności – swego ojca, zaś on – cóż, on chcąc zabić JĄ.
Właściwie cała akcja, non stop popychana do przodu, bez zbędnych dłużyzn, rozdzielana sytuacjami z gatunku czarnej komedii, ewoluując non stop, przywiodła mi na myśl, że w rzeczywistości są to tak bardzo niezwykli bohaterowie, że aż do szpiku kości zwykli. Tylko nieco zagubieni. I może nieco ekscentryczni, ale tylko przez fakt, że znaleźli się w takim a nie innym serialu – no i odrobinę z posypką z “Urodzonych Morderców” Olivera Stona ;)… Że tak pisząc niemal komunałami: czy nie każdy z nas ma w sobie wrażliwość, która w pewnym momencie chce wystrzelić, zamordować kogoś lub zbuntować się i żyć jak tylko się rzewnie podoba? – no może nie każdy. Ale definicja tej specyficznej generacji nosi w sobie te niezwykłe dla zdroworozsądkowego pojmowania świata postrzeganie marzeń, przeplatane śmiercią, samobójstwem, ambicjami i jednocześnie zaprzeczeniem tych wartości. Jakby się nad tym dłużej pochylić, to tak naprawdę jest to smutne.
A serial? Właśnie taki jest. Farsowy w swojej paradoksalności, wynaturzony w przedstawieniu świata, zbuntowany w obyczajowości. Przede wszystkim jest OBNOSZĄCY SIĘ TYMI WSZYSTKIMI CECHAMI właśnie w taki sposób, że sam je neguje i nimi gardzi. Zaś realistyczny w tym, że rzeczywistość bohaterów utkana jest z melancholii i zagubienia. Serial jest jak jego główni bohaterowie.
A co najlepsze… Podobno powstaje drugi sezon!